Prompt od Kruff - coś z udziałem paladynów, a więc Mir, Umer i Bhalaar.
Nie ma w tym żadnego sensu - tylko kilka rozpoznawalnych klisz xD
Jeden jest czterdziestoletnim emerytem, który ponad noclegi w dziczy preferuje prowadzenie własnej karczmy, a ostatni raz zdjął miecz znad kominka, by pogrzebać nim w palenisku. Drugi to zadziorny nastolatek z PTSD, którego przez życie prowadzi antysmocza krucjata, a walka z demonami idzie mu łatwiej niż ta z pryszczami na twarzy.
RAZEM WALCZĄ Z PRZESTĘPCZOŚCIĄ
#
Ze specjalnej loży w Szczęściu Głupców Bharaal rzadko miał okazję korzystać. Owszem, zdarzało mu się ją sprzątać albo osobiście przynosić zamówienia specjalnym gościom, ale nieczęsto sam w niej zasiadał. Jego życie przez ostatnie pięć lat nie obfitowało w tajemnice ani kwestie, które wymagały przedyskutowania na osobności.
– Ostrzegałam cię, że to się zmieni – stwierdziła Jezemen. – A to jest ważna misja. Potrzebujemy kogoś z doświadczeniem. Kogoś, kto nie da się zwieść fałszywym tropom. Kogoś, kto osiąga rezultaty. Potrzebujemy ciebie, Bharaal.
– Nie robiłem tego od lat – burknął Bharaal, ale wziął zapieczętowaną kopertę od Jezemen i zaczął obracać ją w dłoniach. – Dobrze mi tutaj.
– Własny biznes, trójka dzieci? To niepodobne do ciebie.
– Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłem się miękki?
– Chcę powiedzieć, że nie zaszkodzi ci, jeśli znowu wsiądziesz na konia.
– Może powinniście poszukać kogoś młodszego. Kogoś, kto jest na bieżąco. – Pazurem złamał pieczęć i rozwinął list. – Ja wypadłem z obiegu.
– Och, bez obaw. Znaleźliśmy ci odpowiedniego partnera. Spotkasz się z nim na briefingu.
Bharaal machinalnie skinął głową, doczytał list do końca, a potem uszy dogoniły mózg i gwałtownie szarpnął głową.
– Znaleźliście mi kogo?!
#
– Usiądź, Umerze. Słyszałem o tobie… same dobre rzeczy.
Umer usiadł. Nie znał tego inkwizytora, ale prawdę mówiąc nie znał ich zbyt wielu – wiedział tylko, że jeśli kiedykolwiek dostanie od jakiegoś polecenie, ma je bezzwłocznie wykonać. Ten tutaj nosił na szyi symbol Ilmatera, pod oczami sine kręgi, a na głowie – co było pewnym zaskoczeniem – długie, proste rogi.
– Cieszę się, inkwizytorze.
– Gildia niechętnie cię nam wypożyczyła – powiedział tamten. – Ale poprosiliśmy bardzo, bardzo ładnie. Mamy nadzieję, że uwiniemy się ze sprawą tak szybko, jak to możliwe. Powiedz mi… – Inkwizytor nie siadał; przysiadł jedynie na szerokim parapecie i przyglądał się Umerowi z miną, której młody paladyn nie do końca potrafił odczytać. – Podobno znasz drakoniczny.
– Tak.
– Płynnie?
– Jakbym sam był smokiem. Oczywiście nie jestem – zapewnił od razu. – Smoki to podstępne kreatury, którym nie można ufać.
– Mhm. – To właściwie nie brzmiało jak „mhm”. Burknięcie, które wydał z siebie inkwizytor, mogło oznaczać wiele różnych rzeczy, z czego jako nieostatnie kojarzyło się rozdrażnienie, zwłaszcza w połączeniu z taksującym spojrzeniem czarnych jak węgle oczu. – Zdaje się, że współpracujesz z drakonką.
– Ale uważnie się jej przyglądam – zapewnił gorliwie Umer. – Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Ona i ta druga, niziołka. Są w spisku.
Twarz inkwizytora znieruchomiała, jakby liczył coś w myślach. Umer nie dosłyszał, co tiefling mruknął do siebie; wyłapał tylko coś, co brzmiało jak „lepiej nie będzie”.
– Mamy dla ciebie zadanie, Umerze. Wymaga pewnej… elastyczności i szybkiego myślenia. A także, i to bardzo ważne, dyskrecji i umiejętności cichego działania.
– Tak jest!
– W mieście coraz częściej można natknąć się na fałszywe mikstury leczenia. Dotąd było to marginalne zjawisko, bo zawsze znajdą się niedoświadczeni alchemicy albo zwyczajni skąpcy oszczędzający na składnikach, ale ostatnio to prawdziwa plaga. Jednocześnie od kilku tygodni w mieście znajdujemy martwe krasnoludy. Mamy powody sądzić, że te dwa zjawiska są powiązane.
Umer urósł o co najmniej dziesięć centymetrów, co było o tyle bardziej imponujące, że ciągle siedział.
– Nie zawiodę, sir!
– Potrzebujemy agentów, których półświatek nie będzie kojarzył z aktywnej służby. Osoby, które będą w stanie łatwo wmieszać się w tłum. Jesteś naturalnym wyborem, tak jak twój partner. Ściągamy go z emerytury. Zna się na tej robocie. I… przyjmij dobrą radę: postaraj się z nim zaprzyjaźnić.
Umer tak bardzo wibrował entuzjazmem i chęcią wykazania się, że jego nowy szef musiał zasłonić sobie oczy.
– Zaczniecie w dokach. To tam znaleziono ostatnie ciało. Radziłbym zacząć od kostnicy.
Wibracje ustały.
– Wysyłacie mnie gdzie???
#
Jego partner nie tylko był człowiekiem, nie tylko miał herb rodowy na tarczy, nie tylko wyraźnie wzdrygnął się na widok drakona w paladyńskiej zbroi, ale do tego miał więcej pryszczy na twarzy niż lat.
Bharaal przewidywał, że to będzie ciężkie kilka dni.
– Krasnoludy mają z natury wyższą odporność na toksyny, które ciebie powaliłyby w półtorej sekundy – powiedział Bharaal, gdy oglądali ciało. – Jadłeś kiedyś jakieś krasnoludzkie danie? Nie, bo składniki, których używają na co dzień, są dla ciebie trucizną, a obcym serwują głównie gotowane ziemniaki, tak na wszelki wypadek. Dlatego też są beznadziejnymi alchemikami i bardzo dobrymi technikami laboratoryjnymi. Jak dla mnie, te trupy świadczą o jednym: ktoś się pozbywa personelu z nielegalnej kuchni.
– Na to wygląda. Po mojemu to zakończyli produkcję. Cokolwiek robili, było jednym dużym rzutem.
– Nie tak operują narkotykowe syndykaty, młody.
– Skąd niby wiesz – prychnął Umer. – Podobno nie widziałeś akcji od pięciu lat. Zasiedziałeś się.
– W swoim czasie rozbiłem niejeden taki gang.
– Powinniśmy zrobić rajd.
Bharaal wzniósł oczy ku niebu, ale ono wbrew nadziejom nie strzeliło gromem prosto w jego partnera.
– Nie ma mowy. Spłoszysz wszystkich winnych.
– Ale według procedur…
– Procedury są na inne misje, rozumiesz? Takie, które nie zaczynają się od tajnych spotkań w cichych miejscach. Czasem trzeba zrobić ruch, którego nikt się nie spodziewa. Tego się po nas oczekuje.
– Skąd wiesz?
– Stąd – stwierdził z głęboką satysfakcją Bharaal – że ściągnęli tutaj mnie.
#
Nic nie poszło tak, jak powinno, ale to w gruncie rzeczy nie stanowiło żadnego problemu, bo plan Bharaala i tak nie wykraczał poza wkręcenie się do wewnętrznego kręgu – tam, gdzie obsługiwano ważnych klientów. Młodemu trzeba było oddać przynajmniej tyle, że dobrze wychodziła mu arogancka mina i grymaszenie na proponowany towar. Nosił się jak wymagające panisko, świecił pieniądzem niby przypadkowo i to w ekspresowy sposób załatwiło im drogę do grubych dilerów.
A potem na całą scenę wkroczył Ilia „Jebawka” Deadron, którego Bharaal kiedyś ścigał przez dwa lata i trzy kontynenty, i cała inscenizacja posypała się jak domek z kart.
– Ale nie musiałeś atakować go pierwszy! – krzyczał Umer, gdy chronili się za tajemniczymi, ciężkimi beczkami. – Może by cię nie rozpoznał!
– Nie zamierzałem ryzykować!
– Stary dureń!
Umer kopniakiem posłał jedną z beczek w stronę nadciągających przeciwników, a gdy ta całkiem niesprowokowana eksplodowała, obaj zamrugali zdziwieni.
– W nogi!
– Nie – zadyszał młody, unosząc miecz. – Teraz mamy szansę!
Bharaal westchnął, zdzielił go przez łeb i zarzucił sobie bezwładne ciało chłopca na ramię.
– Za stary jestem na to wszystko – mruknął do siebie i ruszył przed siebie biegiem.
#
Inkwizytor Mir nie wyglądał na szczęśliwego. Ogon chodził mu na boki w sposób, który Umerowi przywodził na myśl Nadę, a Bharaalowi – Daemosa w jego trudniejszych momentach.
– Wy dwaj – warknął Mir. – Moje biuro. W TEJ CHWILI.
Przynajmniej żaden z nich nie stanął w płomieniach.
– Możecie mi wyjaśnić jak to się stało, że wysłałem was na tajną misję, a niecałe pół dnia później mam niewytłumaczalne eksplozje w dokach?!
– Sprawy potoczyły się nieco szybciej niż…
– Mieliście podejść do sprawy delikatnie! Nikt was tam nie znał! Teraz spaliliście wszystkie tropy, a szefowie całej operacji pochowają się po mysich dziurach i nigdy ich nie znajdziemy!
Inkwizytor odwrócił się do okna. Umer spróbował jeszcze raz:
– Chcieliśmy skorzystać ze starych kontaktów Bhalaara. Plan był…
– Dość. Zabieram wam sprawę.
Tym razem to Bhalaar, dotąd dość podchodzący do służbowego opierdolu z dość sardonicznym uśmiechem i nieobecnym spojrzeniem, gwałtownie uniósł głowę.
– Nie możesz tego zrobić!
– Nie mogę?
– Prawie ich mieliśmy! Mam nazwiska! Nie po to jechałem pieprzone trzydzieści mil, żebyś mnie spławił po niecałym dniu!
– To moje ostatnio słowo – powiedział inkwizytor. Złość, którą do tej pory emanował, skrystalizowała się w zimną, uprzejmą obojętność. – Możecie zgłosić się do sekretariatu po oficjalne zwolnienie. Żegnam.
#
Złość drakona robiła większe wrażenie niż Umer byłby skłonny przyznać. Tikkira nigdy się nie wściekała, a w chwilach nadmiernego stresu szła spać, ale Bhalaar ewidentnie miał krótszy lont i zdecydował wyżyć się na otoczeniu, do którego szczęśliwie nie zaliczał Umera. Teraz zostawiał za sobą nie tylko sterty podartego, zgniecionego i – w paru przypadkach – przeżartego kwasem papieru, ale też szereg pustych butelek.
– To nie ma sensu! Parę nędznych eksplozji i już nas ściągają z akcji? Za moich czasów to wyglądało inaczej! Liczyły się wyniki, a nie czy wystarczająco grzecznie poprosiliśmy przestępców o dowody winy!
– To na nic – odpowiedział Umer. – Zabrali nam sprawę. Nic z tym już nie zrobimy.
– Po moim trupie! Żaden rogaty wypierdek nie będzie mi mówić, kogo mogę, a kogo nie mogę ścigać. – Przemyślał sprawę. – Żaden rogaty wypierdek poza moim rogatym wypierdkiem, znaczy się. A jego tu nie ma. Ty – wskazał Umera palcem, który zataczał niewielkie ósemki w powietrzu. – Składałeś przysięgę zemsty, zgadza się?
Umer powoli skinął głową.
– I to jest jedyny regulamin, na który powinieneś uważać. Jedyne zasady, które mają dla nas znaczenie! Walczyć z większym złem każdym możliwym sposobem i nigdy nie okazywać łaski!
Serce Umera biło gdzieś w przełyku.
– Co sugerujesz?
– Wiesz, co sugeruję.
#
Generalnie mogło pójść gorzej. Owszem, był środek nocy, konie ledwo co widziały, obaj byli pod ostrzałem, a pościg nieuchronnie naganiał ich w stronę wąskich i wybitnie nieprzejezdnych uliczek, ale cóż, operacja z grubsza się udała. Wiedzieli, kto był mózgiem operacji.
Ta myśl musiała jednak poczekać. Pościg zmniejszał dystans, a przed nimi rosła kuta, żelazna brama, która oddzielała zamkniętą strefę wyładunkową od reszty miasta. Żaden koń nie miał szans nad nią przeskoczyć – chyba że wyhodowałby skrzydła.
– Schyl się niżej! – krzyknął Bhalaar. – Bo ustrzelą ten twój durny łeb, młody!
Umer zastosował się do tej rady. Bhalaar – niestety – nie.
– Kurwa mać – mruknął do siebie, gdy pierwsza strzała dosięgła jego ramienia. To jeszcze było nic, z czym nie poradziłby sobie najprostszy rytuał uleczenia, ale za pierwszą podążyły kolejne, a niektóre z nich trafiły też jego konia.
– Bhalaar! – wrzasnął Umer.
– Nng – odparł Bhalaar i bezwładnie zwalił się na ziemię.
Umer wyhamował konia tak gwałtownie, że prawie sam przewalił się przez łeb wierzchowca. Zdołał o własnych siłach zeskoczyć z siodła i klęknąć przy partnerze.
– No dalej, smoku. Dalej, dalej, nie jesteś taki stary…
Ale jego poklepywanie dało tylko tyle, że głowa Bhalaara przetaczała się bezwolnie w jedną i drugą stronę.
Umer zagryzł wargę. Kolejna strzała przeleciała mu ze świstem ponad głową. Nie było czasu, by się zastanawiać nad możliwymi konsekwencjami ani za bardzo roztrząsać faktu, że czary nigdy mu za bardzo nie wychodziły; po prostu złapał pokryte łuską ramię, wyrecytował formułę zaklęcia i…
…i świst strzał ustał, a w płuca uderzyła go nadmorska bryza.
Czar przeniósł ich niecałe 10 metrów – prosto na zamkniętą strefę załadunkową, gdzie żaden konny pościg nie mógł ich już dogonić.
Umer nie puszczał dłoni Bhalaara – uleczył go na tyle, na ile mógł, zanim sam poczuł zawroty głowy. Wystarczyło, by drakon otworzył oczy i z chrapliwym jękiem uniósł się do pionu.
– Ćśśśśśś. Zejdźmy z widoku.
Wstał, kopniakiem otworzył drzwi najbliższego magazynu i obaj weszli do środka akurat, gdy zaczynały dosięgać ich gniewne okrzyki.
#
– To jest… to jest…
– Z całą pewnością niepodrobione.
– Czyli co? Winny jest ratusz?
Stali nad workami, z których wysypywał się proszek zakazany w całym cywilizowanym świecie – poza podziemnymi metropoliami krasnoludów. Wszystkie worki, co do jednego, były opatrzone miejskim herbem, a w księgach portowych widniały jako zamówienia rady miejskiej.
– Jak głęboko sięga konspiracja?
– Do samej góry – stwierdził ponuro Bhalaar, trącając nogą jeden z worków. Zakazał Umerowi choćby zbliżać się do trucizny. – To miasto jest przeżarte zgnilizną.
Nerwowa myśl nieśmiało próbowała zwrócić na siebie uwagę Umera.
– Myślisz, że inkwizytor wie?
– Albo wie i ich kryje, albo czeka go przykra niespodzianka. Tak czy tak, myślę, że czas, byśmy złożyli mu wizytę.
#
Tymczasowa baza Inkwizycji stała w płomieniach, na co Bhalaar zareagował jedynie znużonym westchnieniem.
– Wygląda na to, że inkwizycja nie jest tu tak mile widziana, jak im się wydawało.
– Musimy coś zrobić!
– Prawdopodobnie.
– Myślisz o tym, co ja?
– Wątpliwe. – Zmiękł trochę pod spojrzeniem Umera. – Z cukru ich nie lepią, nawet tych od Ilmatera. Miał szansę przeżyć. Ale tutaj już go nie ma. Chodź, młody: czas skończyć z tym raz na zawsze.
#
– Proszę, proszę, proszę. – Szydercze, powolne klaskanie rozbrzmiało w niemal śmiertelnej ciszy. Umer dyszałby z wściekłości, gdyby nie miecz przykładany mu do gardła. W człowieku, który w tej chwili zbliżał się do leżącego na ziemi Bhalaara, rozpoznawał jednego z miejskich rajców, niedawno mianowanego miejskim skarbnikiem. – Pofatygował się do nas sam Bhalaar Mściciel. Wiedziałem, że nie odpuścisz, jeśli uwierzysz, że mamy zakładnika.
Inkwizytor Mir tkwił po drugiej stronie hali magazynowej, która chwilowo pełniła funkcję siedziby zła oraz skutecznej pułapki na trójkę naiwnych paladynów. Nie tylko miał ostrze przy gardle, ale też chyba złamaną rękę i krew lejącą się strumieniem z nosa. Wyglądałby na nieprzytomnego, gdyby nie fakt, że stał o własnych siłach – zamykał oczy i drżał lekko, a po skroniach spływały mu strużki potu.
To mimo wszystko było bardzo miłe, pomyślał Umer, że też rzucił im się na ratunek, gdy myślał, że przez swoją decyzję skazał ich na śmierć.
Naprawdę szkoda, że się wszyscy minęli.
Generalnie wszyscy trzej wykazali się dzisiaj popisową głupotą.
– I co ja mam z wami zrobić? – Skarbnik oraz, jak się okazało, główny miejski truciciel, pochylił się nad powalonym drakonem. – Przyznaję, przez chwilę byłem zaniepokojony, ale szybko się okazało, że w takim składzie nie potrafilibyście nawet porządnie wyczyścić mi kibli.
Splunął.
A w odpowiedzi Bhalaar ruszył się szybciej niż Umer uznawał za możliwe – ciężki drakoński ogon podciął radcy nogi, a gdy ten zwalił się na ziemię, stary paladyn już przyciskał go całym ciężarem ciała do ziemi.
– Niech nikt się nawet nie waży ruszyć – warknął Bhalaar, nie spuszczając wzroku z człowieka. – Wiem, nad czym się zastanawiasz. Czy wystrzelałem się już ze wszystkiego? Czy może zostało mi jeszcze trochę magii? I wiesz… Sam się nad tym zastanawiam.
Pstryknął palcami.
I nic się nie stało.
Pstryknął nimi jeszcze kilkakrotnie, a każda próba odbijała się echem w pustej sali.
– Brać go!
Kilka rzeczy stało się jednocześnie. Ktoś rzucił się na Bhalaara – Umerowi ciężko było ocenić, kto i w jakiej liczbie, bo sam wbrew wszelkim instynktom przetrwania runął do przodu, prosto na grożący mu miecz, licząc że zaklęcie leczące zadziała tak szybko, jak na to liczył. Zadziałało, ale to też nagle przestało mieć znaczenie, bo w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał inkwizytor Mir, górował ogromny biały niedźwiedź.
– CO DO KURWY.
Od tego momentu walka już naprawdę nie trwała długo.
#
Wziąwszy wszystko pod uwagę, Umer uważał, że poradził sobie całkiem nieźle – nawet jeśli grad ciosów pod koniec wyłączył go na ostatnią część starcia. Ocknął się w czystym łóżku, a widokiem, który go przywitał, był Bhalaar drzemiący w fotelu obok jego łóżka.
Umer uśmiechnął się do siebie.
– Dobrze cię widzieć, staruszku.
Bhalaar udawał, że wcale nie spał.
– Nie poradziłeś sobie najgorzej, synku – mruknął, poprawiając się w fotelu. Odchrząknął. – Chociaż mógłbyś popracować trochę nad zaklęciami. I prawym prostym.
Umer wiedział, co zaraz usłyszy.
– W wolnej chwili mógłbym ci pokazać, jak to się robi.
– Czemu nie – odparł. – Partnerze.