Cały tekst jest bardzo dynamiczny, nie ma chwili oddechu, jest taką skondensowaną próbką pisania Kruff

Lubię Ilianę. Dobrze, że bohaterka ma taką dzielną i raczej rozsądną kotwicę.
Pisz!

? Zaraz, zaraz, to nie o nich było wcześniej, że zostali wzięci za jakiś squatowców i że nie trzeba się nimi przejmować i jej z nimi nie powiążą? Czy właśnie nie o to chodziło, że wampiry posprzątały?zapewne śledczych, którzy trafili już na porozrywane ciała mojego oddziału Śniących
Może szyk? Może interpunkcja? Coś byłoby dobrze tu poprawić.Nie mam sił wyczerpana walką więc czuję, jak mimo protestów ciągnie mnie po podłodze.
znaczniepłonęły zacznie
szerszajest po lewej szarsza
? Nie wiem, czemu bohaterce nasuwa się akurat takie nietypowe porównanie. Tocz nie lecą statkiem kosmicznym, nie widują chyba wielu obcych układów gwiazd?Może to ten sam efekt, jaki wywołuje obcy układ gwiazd na niebie.
Zgubione "i"?Martwe jak sami krwiopijcy rytuały.
strasznieByło mi na zmianę straszna
dokończyćdo kończyć
mniebezustannie nie śledzą
licznycha jedną z liczycznych pewnych rzeczy
okolicznościomwbrew okolicznością
lirycznych a nie liczycznych, wciąż kucając lub w pozycji na kuca a nie w przykucu, krwawych rytuałów a nie krwiopijczych rytuałów, ciaśniej oplatam ramionami ... ale co ? brak podmiotu." o którym wystarczy jedna myśl i włosy stają dęba " bez " żeby ". Masz talent . Podoba mi sięKruffachi pisze: ↑01 czerwca 2018, 17:55
Beta
Siedzę i bezmyślnie przeglądam gazety. Tak naprawdę już to wszystko czytałam – wielokrotnie – i jeśli nie znam na pamięć całych artykułów, to przynajmniej ich znaczące urywki i nagłówki.[/interlina]
Wielki, straszny, bestialski, och, ach atak wampirów na podmiejski squat. Zginęło kilka osób. Wszystkie przemielone na krwawą miazgę, na ścianach wymalowane charakterystyczne dla krwiopijczych rytuałów znaki. Czy to koniec pracy nad przymierzem? Czy zbliża się zagłada ludzkości? Odpowiedzi w kolejnym odcinku, oglądajcie koniecznie.
Nikt nie pyta, co robiła tak duża grupa w jednej ruderze, nikt nie pyta, co robiły tam specjalnie spreparowane łóżka, chociaż co do tych ostatnich to nie wiem – może na polecenie Herszela zostały usunięte wraz z resztą sprzętu wspomagającego trans i monitorującego nasze funkcje życiowe podczas śnienia.
Powinnam się cieszyć – jestem czysta, Iliana jest czysta, nikt nie będzie szukał tam naszych odcisków palców i naszego DNA, nikt też nie powinien pytać o dwie idiotki porzucające ciuchy w krzakach i przez godzinę okupujące łazienkę na stacji benzynowej. A jednak mam obawy. A jednak cały czas boję się, że nie doceniam swoich wrogów – kimkolwiek tak naprawdę są, bo ktoś brutalnie rozczłonkował siekierą moją drabinkę lojalności i sklejanie jej szarą taśmą nie przynosi najlepszych efektów.
Powoli godzę się z myślą, że sama z siebie się nie naprawię. Nie będzie tak, że nagle mnie olśni, skojarzę psa z kulawą nogą z czerwonym ptakiem, a ptaka z rodzynkowym ciastem, które jadłam tydzień temu i wszystko wskoczy na swoje miejsca. Nie wiem, co mi dokładnie zrobiono, może to jakiś skutek uboczny rytuału, który załatwił Baronową, ale zdecydowanie potrzebuję czegoś więcej.
Dość czekania na cud – nigdy zresztą nie byłam w tym dobra.
Problem polega jedynie na tym, że wszelkie informacje na ten temat znajdują się najpewniej w siedzibie organizacji, a jedną z liczycznych pewnych rzeczy, jakie wiem, jest to, że nie mogę tam już tak po prostu wchodzić i liczyć na to, że wyjdę żywa.
Zakładam, że moi przełożeni wiedzą, że żyję. Musiałabym mieć obrzydliwie dużo szczęścia, żeby się nie dowiedzieli. Owszem, wampiry wyświadczyły mi przysługę i zatarły ślady tego, co stało się w Sypialni, ale nie mogę powiedzieć, żebym potem zachowała się najmądrzej. Nie próbowałam się nawet ukrywać. Byłam zmęczona i naćpana, dawałam się ciągać siostrze z miejsca na miejsce jak po sznurku, poza tym nie jestem przyzwyczajona do ukrywania się, a wręcz przeciwnie – mój żywioł to otwarte konfrontacje. W efekcie mocno ułatwiłam ewentualne polowanie. Mogłabym się jeszcze obwiesić lampkami choinkowymi. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś mnie przypadkiem przeoczył.
Zatem, podsumowując, muszę wejść do archiwum i nie mogę wejść do archiwum.
Nie, sytuacja nie jest przesrana. Po prostu potrzebuję wsparcia. I tak, myślę o wampirach. Myślę o tym, co powiedział Herszel. Zostaliśmy oszukani i zdradzeni. Przez tę samą grupę interesów. To w jakiś sposób naturalnie czyni nas sojusznikami, ma tu rację.
Tylko że jest jeden znaczący szczegół – zdradzona czy nie, jestem człowiekiem. Wciąż, wbrew okolicznością i własnym inteligentnym inaczej akcjom, żywym człowiekiem. A nasza organizacja nie powstała przez przypadek.
Zanim pojawili się Śniący, w Bjałej Zagorze sytuacja wyglądała nieporównywalnie gorzej. Wampiry pozwalały sobie zdecydowanie na więcej, a ludzie pozostawali wobec nich zupełnie bezbronni i właściwie jedyne, co mogli, to udawać, że problem nie istnieje. Albo stąd odejść, ale na to nie pozwalała ekonomia zmaterializowana pod postacią potężnych i wciąż jakimś cudem niewyczerpanych złóż węgla brunatnego na północy oraz kluczowego dla szeroko pojętego regionu nadrzecznego węzła komunikacyjnego, jaki stanowiła od dawna Bjała Zagora. Przy zapewnionym stałym dopływie ludności z powodu przesiedleń najpierw z zachodu, a potem ze wschodu uparte siedzenie tutaj jest po prostu bardziej opłacalne.
To dlatego de facto mamy zakaz wyjazdu. Nie ze względu na to, że ktoś łudzi się, że wampiry będą żreć tylko imigrantów, a bogatych, wypielęgnowanych i zdrowych rodzimych mieszkańców zostawią w spokoju. Chodzi o to, by Bjała Zagóra samoistnie się nie wyludniła i nie przestała przynosić dochodu rządowi.
I co ja mam zrobić? Klepnąć Herszela w łopatkę i powiedzieć: Hej, stary, a może załatwimy to razem? Przecież on tylko na to czeka. Tylko czeka na świeżutkie, miękkie ciałko, które mu przyprowadzę.
Ukrywam twarz w dłoniach i gazeta upada na podłogę.
Pierdolę, gdzie tu jest przycisk "anuluj"?
Gdybym chociaż mogła odbić od kogoś swoje wątpliwości, ale nie mam do kogo uderzyć. Ludzie odpadają, wampiry tym bardziej – jeszcze tego brakuje, żebym się zaczęła skurwielom zwierzać. Chociaż nie, zaraz, zostaje Pan Tuliś. Sięgam po maskotkę wyglądającą jak skrzyżowanie słonia z jamnikiem i odkurzaczem, gapię się na ten jego głupi ryj bez jednego oka.
Zabrałam go z domu. Z mojego prawdziwego domu. Chociaż przysięgam, że nie mam pojęcia, jakim cudem znalazł się w pudełku z moim życiem. No ale dobra, jestem wdzięczna, że tam wlazł, chociaż nie ma mózgu i jednej trzeciej anatomii.
– Stary, mam przejebane – oświadczam bardzo poważnie.
*
Drago poznałam jako roznosiciela ulotek i od pierwszej chwili wiedziałam, że jest pierdolnięty, ale w sposób, który – o dziwo – byłam w stanie znieść. Po prostu lubię ludzi, którzy mają cel, a on aż zdawał się od tego celu świecić w ciemnościach. Pamiętam, jak ofukałam go, że usiłuje wcisnąć do mojej skrzynki pocztowej trzeci pęk kolorowych papierków, a on wystraszył się nieco, bo miał słuchawki w uszach i mnie nie zauważył. Reklamy rozsypały się po posadzce. Podniosłam jedną z nich, żeby zobaczyć, czym się mnie właściwie szczuje i wtedy dowiedziałam się, że powinnam natychmiast zadbać o swoją prostatę. Klasyk, aż nudno.
Drago, kiedy już ogarnął rzeczywistość po sekundowym szoku, nie speszył się, nie zwiał, tylko przeprosił grzecznie i wyjaśnił, że tydzień temu skręcił kostkę i jeszcze ma z nią trochę problemów, a jeśli nie rozniesie całego przydziału, to mu nie wypłacą dniówki.
No dobra, ujął mnie tym. Tą szczerością, tym, że nie dał się zbić z tropu i okrągłym, piegowatym ryjem – ile mógł mieć wtedy lat? Szesnaście? Ujął mnie na tyle, że zdołał wygrzebać z czeluści coroczny przydział odruchów dobrego serca i zaoferowałam, że mu pomogę, bo i tak nie mam, co robić. Trochę łaziliśmy razem, trochę osobno, kiedy widziałam, że go boli i kazałam odpocząć, trochę gadaliśmy o pierdołach. Wtedy jeszcze nie miał tak wzniosłych celów, jak obecnie, ale jak na dzieciaka dość dobrze wiedział, czego chce. Wtedy roznosił ulotki, bo zbierał na rower. Potem malował krawężniki, bo odkładał na wakacje. I tak dalej i tak dalej – co go spotykałam, to po prostu działał i odhaczał kolejne punkty na swojej liście małych marzeń.
Nigdy nie powiedziałam mu, że jestem Śniącą, bo trochę nie wiedziałam, po co mu ta wiedza. A zresztą ludzie, który wiedzieli, z jakiegoś powodu zaczynali przy mnie uważać na słowa. Jakby spodziewali się, że pierwsze, co zrobię, to polecę z ich ploteczkami do Gniazda. Serio, bo wampiry interesują się tym, kto z kim za ile i ile razy. Ludzie mają takie wybujałe ego. No, w każdym razie po jakimś czasie nauczyłam się, że niby prestiżowa, moja praca wywołuje w kręgach towarzyskich taki sam efekt, jakbym przyznała się do współpracy z podejrzaną instytucją finansową i naciągania ludzi na chwilówki.
Może zresztą dzięki temu Drago tak otwarcie gadał ze mną o swoich poglądach na temat tego, co dzieje się w Bjałej Zagorze.
– Ja wiem, jasne – mówił i jak dziś widzę, jak przestępuje z nogi na nogę, a ręce ma wciśnięte w kieszenie. Głównie dlatego, że zwykle ma ręce wciśnięte w kieszenie. – Im to na rękę, nie?
Była bowiem jeszcze jedna rzecz, która nas łączyła – chłopak też pochodził z rodziny imigranckiej i to nawet z sąsiedniej wiochy. Może nawet widziałam łunę jego płonącego dobytku.
Oczywiście, że nadal nie wiem, czy dobrze robię, wciągając go w tę całą aferę. A raczej wiem, że robię źle, ale nie potrafię ocenić, czy korzyści, jakie mogę w związku z tym osiągnąć, równoważą to oczywiste zło. Gdybym tylko mogła przewidzieć konsekwencje tej gry.
Idziemy ulicą. Nie kryjemy się, bo po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że pewnie przełożeni śledzą mnie tak jak wampiry. Obserwują, wiedzą, że nadal schodzę do Gniazda, chociaż im drzwi zatrzaśnięto przed nosem, wiedzą, że jako jedyna przeżyłam. Prawdopodobnie podejrzewają, że coś kombinuję i na tym polega teraz cała moja strategia – na wykorzystaniu ich błędu obliczeniowego. Skoro bowiem pozwolili mi przeżyć, zakładam, że spodziewają się po mnie znacznie więcej, niż faktycznie mogę.
W związku z tym się nie kryję. Pozwalam się zauważyć. Niech myślą, że jestem silna, ale głupia. To nie najgorszy punkt wyjścia, jaki potrafię sobie wyobrazić.
Drago trochę podrósł od naszego pierwszego spotkania, ale ciągle jeszcze ma te śmieszne proporcje podrostka – te jakby za długie kończyny przy braku w pełni męskiej tkanki mięśniowej i tłuszczowej.
– Potrzebuję pomocy kogoś, na kim mogę polegać – mówię w stu procentach zgodnie z prawdą.
Fałsz tych słów jest dla Drago kompletnie niewyczuwalny i nieosiągalny na poziomie koncepcyjnym, bo chociaż widujemy się raz na jakiś czas już parę ładnych lat, to wciąż wie o mnie znacznie mniej niż ja o nim. Nie ma na przykład pojęcia, że jest jedynym moim znajomym spoza pracy i kręgu kolejnych facetów mojej siostry. Może jedynym w ogóle, z którym spędzanie czasu nie kosztuje mnie całkiem fizycznych mdłości. Ja nie lubię ludzi, ludzie nie przepadają za agresywną i naburmuszoną mną, więc doprawdy trudno, żeby było inaczej.
Widzę zawadiacki uśmiech wykwitający na ciemnej, piegowatej twarzy.
– Zgaduję, że nie chodzi o przeprowadzanie staruszek przez ulicę.
– No nie – przyznaję – nie chodzi. Gumę? – Wyciągam do niego dłoń z balonówką w kolorowym papierku.
To nie przekupstwo i nic z tych rzeczy, po prostu wsadziłam rękę w kieszeń i ją znalazłam. Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła i ile ma lat.
Drago nie pyta ani o jedno, ani o drugie, a tylko z zadowoleniem przyjmuje prezent. Dopiero ułamek sekundy po czasie dociera do mnie, co zrobiłam, i że teraz będzie mi tu zawzięcie ciamkał.
No trudno, najwyżej stwierdzi, że to PMS, jeśli zacznę warczeć.
– Zamierzasz obrabować bank? – pyta Drago, kiedy docieramy do jednej z nielicznych kępek drzew, które miejscowi z uporem maniaka wciąż nazywają parkami. Chłopak siada na skraju wyschniętej fontanny, a ja, nie zastanawiając się zbyt długo, dołączam do niego.
– Mniej więcej – odpowiadam. – Może nie chodzi o kasę, ale... hm, są pewne informacje, na których mi bardzo zależy.
Moje plecy przechodzi zimny dreszcz i nie mam pojęcia, czy to tylko wybujała wyobraźnia, czy naprawdę oddelegowany do śledzenia mnie człowiek właśnie nastawił uszu i wytężył wzrok. Bardzo żałuję, że nie ma tu żadnych błyszczących powierzchni, w których mogłabym szukać podpowiedzi.
– Z pewnych względów nie mogę wydobyć ich sama – kontynuuję. – Jeśli pojawię się w miejscu, o którym mówię, od razu spuszczą na mnie psy i zaczną strzelać bez ostrzeżenia – tym razem oczywiście kłamię. Jestem święcie przekonana, że będą próbowali złapać mnie żywcem, bo przecież w innym wypadku już dawno byłabym martwa, ale Drago ma za mało danych, żeby to wywnioskować. – Natomiast mogę całkiem skutecznie odwrócić ich uwagę.
– Brzmi grubo.
– Jest grubo. Nie musisz w to wchodzić.
Musisz, Drago. Musisz, musisz, musisz.
Proszę.
Piegowaty nos marszczy się w zamyśleniu, brwi ściągają, a oczy ciemnieją.
– Muszę chyba wiedzieć więcej – wyrokuje wreszcie chłopak.
– Słusznie. Gdybyś nie miał oleju w głowie, w ogóle bym się do ciebie nie zwróciła – kłamię. Nie to, że wątpię w jego inteligencję, po prostu, jak wspomniałam, i tak nie miałabym wyboru.
Kogo niby miałabym tam posłać? Ilianę, żeby sobie złamała obcas na pierwszym zakręcie? Czy może Marina, który zszedłby na zawał, zmuszony do przebiegnięcia stu metrów? Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że powinnam zacząć budować własny arsenał i własną armię. To wszystko robili za mnie przełożeni. Jestem z natury wściekła i nauczyłam się kierować tę wściekłość we właściwym kierunku, a nie na wszystkich dookoła – to jest moja wartość. Stanowię dobrze skalibrowane działo, ale nigdy nie byłam przywódcą i nigdy nie miałam nim zostać. W najbardziej porąbanych planach nikt nigdy nie zakładał moich występów w takiej roli, bo ja po prostu tak nie myślę.
Więc nie powinnam czuć się z powodu swojego nieprzygotowania winna. I chyba faktycznie się nie czuję.
– Co to za informacje? – pyta Drago, żując gumę.
– Prawdopodobnie już utajnione – odpowiadam i dopiero chwilę później uświadamiam sobie nagle, że zaczęłam marszczyć czoło. Kiedyś mi tak zostanie. – I muszę je wyciągnąć z samego środka strzeżonego budynku pełnego całkiem porządnie przeszkolonych ludzi. Czy raczej... ty je wyciągniesz. Kiedy ja zrobię zamieszanie.
Chłopak milczy i przygląda mi się z uniesionymi brwiami.
– Nie jestem hakerem ani nikim takim – zaznacza.
– Wiem. I to nie będzie potrzebne. Te stare dziady wszystkie dokumenty trzymają w papierze. Dla bezpieczeństwa, żeby nie poszło w sieć. Po prostu wystarczy, że potrafisz czytać cyferki i zwiniesz odpowiednią teczkę.
Mina Drago robi się coraz bardziej zdurniała. I wcale mu się nie dziwię, tak prawdę mówiąc.
To chyba ten moment, w którym tracę ostatnią osobę, z którą jestem nieco bliżej, a która nie wie, że Śnię.
– Dobra, słuchaj, to będzie długa opowieść – wzdycham.
*
Pierdolę, dawno nie słyszałam, żeby się tak kłócili. Ogólnie rzadko się kłócą, bo on to typ preferujący podkulenie ogona i honorową ucieczkę z miejsca wypadku. Tym razem jednak się stawia, temperatura rośnie, a ja coraz mocniej przyciskam poduszkę do głowy, bo, kurwa, naprawdę nie chcę wiedzieć, o co moja siostra drze koty ze swoim facetem. Co mnie to obchodzi? I tak go nie lubię.
I wreszcie jest – trzaśnięcie drzwiami i cisza.
Teraz ciąg dalszy rytuału. To znaczy Iliana będzie siedziała w łazience i udawała, że wcale nie ryczy, a ja przez najbliższą godzinę będę się obracać z boku na bok i zastanawiać, czy chce, żebym do niej przyszła czy nie. Gdybym ją zapytała, oczywiście by zaprzeczyła. Przecież takie jak ona są zbyt silne, żeby dawać się pocieszać komukolwiek, a młodszym i niewydarzonym siostrom zwłaszcza. To naturalna kolej rzeczy, że to ja potrzebuję jej – jej opieki, jej rozsądku i aktualnie jej mieszkania. Nigdy na odwrót, choć obie wiemy, że to gówno, a nie prawda.
Ale z gównem nie podyskutujesz.
Ostatecznie przyjmuję kryterium czasu. Patrzę na zegarek i odliczam, bo ustaliłam sama ze sobą, że jeśli Iliana nie wyjdzie z łazienki przez następne czterdzieści minut, będzie to znaczyło, że jest gorzej, niż bywało, i jednak powinnam wystawić się na cios rolką papieru toaletowego, kiedy wkurwiona wykrzyczy mi w twarz, że na niczym się nie znam, a zwłaszcza na jej życiu osobistym i mam z niego natychmiast wypierdalać.
No dobra, to zdarzyło się raz. Ale pamiętam i wcale nie zamierzam zapominać.
Wskazówki przesuwają się miarowo, a ja powoli tracę nadzieję. Aż wreszcie wybija godzina mojej próby i z cierpiętniczym jękiem wygrzebuję się spod koca. Serio, nie mogli sobie wybrać lepszego dnia na awantury. Przecież jutro będę się bawić w tajnego agenta i włamywać do własnego pracodawcy. Człapię przez ciemny korytarz, docieram do tej pierdolonej łazienki i już mam położyć rękę na klamce, kiedy drzwi odskakują, omal nie gruchocząc mi nosa.
– Chuj! – wrzeszczy Iliana ochrypłym od płaczu głosem i jakby mnie w ogóle nie zauważyła, rusza do kuchni.
Mam w sobie dość wyczucia i miłosierdzia, żeby nie potwierdzić, chociaż bardzo kusi. To i dodanie czegoś w stylu "zawsze ci to mówiłam".
Prawdopodobnie powinnam zapytać jednak, o co poszło, ale zamiast tego opieram się ramieniem o futrynę i w milczeniu patrzę, jak moja siostra przetrząsa szafkę w poszukiwaniu nalewki.
– Naprawdę? – prycham z lekceważeniem, w które nie uwierzy żadna z nas. – Będziesz chlać przez tego gnoja?
Iliana zamiera wpół ruchu i wciąż w przykucu obraca ku mnie głowę sztywno jak nakręcana lalka. Mruga powoli i wygląda, jakby zauważyła mnie dopiero teraz.
– Będę chlać, bo mam ochotę – odpowiada wreszcie, warcząc.
W takich chwilach w sumie jestem w stanie uwierzyć, że ja i ona to faktycznie te same klocki, tylko inaczej poukładane.
– Jasne – burczę.
Pierwszy raz od dawna czuję się bardziej zrezygnowana niż zła. No bo w sumie co, wściekła mogę być na Marina za to, że doprowadził mi siostrę do takiego stanu, a on wyszedł. Z kolei na to, jak Iliana ma fatalny gust, piekliłam się już tyle razy, że nie mam na to więcej sił.
– Zerwij z nim – wyrzucam z siebie, nim zadaję sobie pytanie, czy to dobry pomysł.
– Zerwałam – oświadcza moja siostra.
– Na zawsze.
Prycha i wzrusza ramionami.
– Na zawsze zerwałam. – Stawia butelkę na blacie, prostuje się powoli, jakby nagle miała trzy razy więcej lat. – Pijesz ze mną? – pyta.
Prawdopodobnie powinnam odmówić. Z wielu powodów powinnam odmówić. Żeby ona nie piła, to po pierwsze, żebym nie miała kaca, kiedy będę narażać Drago na niebezpieczeństwo – to po drugie. Ale to, co powinnam, już od dawna jest dla mnie kolcem w dupie. Nic dobrego mi nie przyszło ze słuchania powinności. Tylko rozwalone lustra, może śniąca Baronowa i układ z Herszelem, o którym wystarczy pojedyncza myśl, żeby wszystkie włoski na plecach stanęły mi dęba.
– Piję – mówię więc i już w tym momencie się za to nienawidzę.
*
Potem nienawidzę się jeszcze bardziej.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie potrafię tego nazwać, nie potrafię tego uporządkować. Nie potrafię sformułować nawet jednej sensownej myśli. Po prostu idę przed siebie. Drżą wszystkie mięśnie w moim ciele. Drży mi twarz. Ślizga się spocona dłoń na uchwycie baseballowego kija.
Idę przed siebie i tłukę sklepowe witryny, jak wcześniej zbiłam wszystkie lustra w swoim mieszkaniu i w mieszkaniu Iliany. Są takie kruche. Tak łatwo rozpadają się pod moim gniewem, pękają jak ja pękłam już dawno, tylko nie miałam tego świadomości, aż alkohol nie uderzył mi do głowy i nie zwolnił hamulców. Krzyki zaskoczonych ludzi ledwie przebijają się przez brzęk i chrzęst szkła. Nie zwracam na nich uwagi.
Nie zwracam na nich uwagi, aż wreszcie ktoś nie dopada mnie i nie powala ciosem pod kolano.
*
Siedzę w areszcie. Zimno mi, a plastikowa ławka wżyna się w tyłek, ale chuj z tym. Wszystko chuj.
Jeszcze jakieś pięć, sześć godzin temu, kiedy zgarniali mnie z ulicy w stanie amoku, myślałam, że gorzej być nie może. Oto właśnie oficjalnie zadzierałam z prawem, miałam na głowie wkurwioną nieziemsko centralę, zapewne śledczych, którzy trafili już na porozrywane ciała mojego oddziału Śniących, i właśnie sama się podłożyłam. A poza tym – taki tam szczegół – jeden szalony potępieniec wymyślił sobie, że mogę mu znaleźć przebranie karnawałowe, kiedy pójdzie się mścić, a ja nie miałam w tej sprawie niczego do powiedzenia i żadnej możliwości, żeby przed nim uciec.
Oczywiście nie było mowy o tym, żebym chociaż zmrużyła oczy, więc siedziałam na tej pierdolonej ławce, kiwałam się w przód i w tył z rękami zaplecionymi ciasno wokół brzucha i wodziłam wzrokiem po ścianach, śledząc wzory malowane przez zacieki i grzyb.
Potem zaczęło być jeszcze zimniej i do celi tymczasowej wlał się zimny przedświt. Zgrzytnęły kraty, weszli strażnicy i któryś z nich burknął, że kaucja.
Iliana czekała na mnie przed komisariatem bardzo elegancka i bardzo wkurzona, jakby wcale nie chlała ze mną parę... naście...? godzin wcześniej.
– Pakuj dupę – rzuciła tylko, wskazując głową swój samochód, a potem wściekłym ruchem zgasiła papierosa o krawędź kosza na śmieci.
Ruszyła z takim piskiem opon, że pewnie już jej wypisali mandat. O ile wcześniej nie dmuchnęła w alkomat.
– Czy ciebie posrało do reszty?! – wybucha tuż za pierwszym skrzyżowaniem i z całej siły wpycha dłoń w klakson, najwyraźniej w dupie mając, że to ona wyjeżdża z podporządkowanej. – Wandalizm?! Co ty sobie wyobrażasz, idiotko?! Że kim ty, kurwa, jesteś?!
Milczę, chociaż przychodzi mi to z trudem. Dobrze, że jestem taka spruta i boli mnie łeb, bo gdybym zaczęła dyskutować, nie doprowadziłoby to do niczego dobrego. Iliana to ten typ człowieka, który spokój zachowuje długo, ale kiedy już wybucha, zamienia się w poszczutego bullteriera. Widziałam w jej wykonaniu różne akcje. Wiem na przykład, że byłaby zdolna do zatrzymania samochodu, wyszarpania mnie z niego za szmaty i odjechania, a jednak marzę o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się u siebie.
– Mało masz kłopotów?! – drze się dalej i czerwień na jej twarzy przebija się nawet przez centymetrową warstwę makijażu. – Mało uwagi na siebie ściągnęłaś?!
Wyłączam się, ciaśniej oplatam ramionami i przymykam oczy. Pozwalam, żeby dźwięki rozpływały się w osłonie z kaptura. A mimo to jestem absolutnie pewna, że w całej tej wściekłej tyradzie nie pada nawet pół słowa o sumie, jaką musiała wpłacić Iliana, żebym mogła się napić głupiej herbaty we własnym mieszkaniu.
Chce mi się płakać.
Kurwa, naprawdę chce mi się ryczeć. Mam dość. To wszystko to jest jakiś pierdolony koszmar i nie widzę z niego wyjścia, a przecież ja zawsze widzę jakieś wyjście.
W samochodowym lusterku błyska szybkie spojrzenie.
Samochodowe lusterka – o nich nie pomyślałam.
– Co ci jest – pyta Iliana tonem nagle tak innym, że przebija się przez moją izolacyjną bańkę.
– Nic. Okres mi się zbliża – burczę.
– Mhm.
Czyli nie uwierzyła. Trudno. Ważne, żeby nie dążyła. Dla swojego własnego bezpieczeństwa.
Oczywiście Iliana wie doskonale, czym się zajmuję, ale to nie znaczy, że składam jej raport z każdej wizyty w Gnieździe, a ona się o nie nie dopomina. Nie jest wścibska i jeśli zdarza jej się matkowanie, to w pewnym ograniczonym zakresie. Nie wyciąga mi zeszytów z tornistra i nie sprawdza, czy ładnie prowadzę notatki z lekcji. Raczej pyta, czy nikt mi nie spłukał głowy w kiblu i czy nie mam przypadkiem palca do nastawienia.
Wyraźnie traci impet po tym pytaniu. Coś tam jeszcze burczy pod nosem, ale bez większego przekonania, aż wreszcie milknie zupełnie. Nie mija dziesięć sekund, jak odpala radio. Może nie chce zostać ze swoimi myślami sama.
I może ja też nie chcę.
– …przekroczyli granice linii demarkacyjnej – mówi spiker i jeszcze przez chwilę są to dla mnie tylko słowa. – Władze ogłosiły stan wyjątkowy. Wieczorem spodziewane jest oświadczenie ministra obrony o wprowadzeniu stanu wojennego.
c.d.n.
Czemu ostatni wpis w tym wątku jest z czerwca? Dobra, bo zaczęłaś Tero, pisałaś Odpady i Odpuszczenia i pewnie milion innych rzeczy jak zawsze, ale tak tylko - pamiętaj, że ten tekst jest, bo ja pamiętam. Nawet jak mnie nie będzie pół roku.Ważne, żeby nie drążyła.
Dzikie stado wniosków i pytań urządziło sobie w mojej głowie imprezę stulecia, a ja nie potrafię nad tym zapanować, nie mam sił tupnąć nogą i wrzasnąć, żeby łaskawie przestały drzeć ryja.
Jakby... ona próbuje być tu jednocześnie i liryczna i wulgarna, i w efekcie wychodzi dość niewiarygodnie. Nie wiem, czy jestem subiektywnie interkomunikowalna, bo sama nie potrafię do końca zdefiniować problemu, za co przepraszam, a to jest na poziomie narracji, więc ciężko wskazać palcem o co mi chodzi.Ale z gównem nie podyskutujesz.
Ja się nie dziwię, że dostała papierem w łeb - dziwię, że tylko papierem i tylko raz xDBędziesz chlać przez tego gnoja?